Waląca się obora, pozostałość po PGR-ze, zagraża bezpieczeństwu mieszkańców Leśnego Dworu. Od kilku lat starają się skłonić właściciela obiektu oraz jego dzierżawcę do zlikwidowania kłopotliwej ruiny. Wszelkie interwencje pozostają bez echa. - Zaczną coś robić dopiero wtedy, gdy dojdzie do tragedii - mówią oburzeni ludzie.

Niechciana obora

Spadek po PGR

Poniemiecka obora stojąca na początku wsi jest prawdziwym utrapieniem dla mieszkańców Leśnego Dworu. W czasach, gdy istniał tu PGR prowadzono w niej hodowlę krów. Po jego likwidacji ziemię wraz z budynkami gospodarczymi przejęła Agencja Nieruchomości Rolnych Skarbu Państwa. Kolejni dzierżawcy majątku niezbyt troszczyli się o oborę, która z roku na rok popadała w coraz większą w ruinę. Całe jej wyposażenie rozkradziono, dziś zostały już tylko mury. Znajdujący się w fatalnym stanie technicznym i w żaden sposób niezabezpieczony obiekt jest miejscem spotkań młodzieży spożywającej alkohol i terenem zabaw dla dzieci. Wzbudza to niepokój rodziców, którzy boją się o bezpieczeństwo swoich pociech. Mimo ostrzeżeń i zakazów, najmłodsi bawią się tam w chowanego albo grają w piłkę.

- Pewnego dnia usłyszeliśmy nagle potworny huk. Okazało się, że w oborze runęła jedna ze ścian, a w środku były dzieci. Na szczęście w ostatniej chwili zdążyły uciec - opowiada mieszkająca w sąsiedztwie kłopotliwego obiektu kobieta.

Polityka spychologii

Mieszkańcy Leśnego Dworu od ponad dwóch lat starają się wpłynąć na ANRSP oraz dzierżawcę, by zabezpieczyli budynek. Na pierwsze pismo wysłane do agencji w marcu 2003 roku, w którym informują o istniejącym zagrożeniu, do tej pory nie otrzymali odpowiedzi. Kilka miesięcy później zorganizowali także spotkanie z dzierżawcą.

- Zobowiązał się, że do końca lipca 2003 roku zabezpieczy obiekt, ale na deklaracjach się skończyło - mówi sołtys Leśnego Dworu Kazimierz Łuszczaniec.

Leśnodworska społeczność nie kryje oburzenia z powodu zaistniałej sytuacji.

- Zaczną coś robić dopiero wtedy, aż wydarzy się tragedia. Nie chcemy na to czekać z założonymi rękami - mówi jedna z mieszkanek Mariola Koźlicka, matka trojga dzieci.

Agencja winą za istniejący stan rzeczy obarcza dzierżawcę.

- Ma on obowiązek dbać o użytkowany majątek i nie doprowadzać go do ruiny. Zobowiązuje go do tego umowa - mówi Wojciech Babuchowski, kierownik biura terenowego ANRSP w Kamionku. Dodaje, że zwracał się już z prośbą o zabezpieczenie obiektu, ale pozostała ona bez echa. Tłumaczeniom przedstawiciela agencji nie dają wiary mieszkańcy.

- To polityka spychologii. Jeden zrzuca odpowiedzialność na drugiego. Agencja dobrze wie, co trzeba robić, ale gra na zwłokę. Tak naprawdę nigdy się nie interesowała tym obiektem - twierdzi Mariola Koźlicka.

Doprowadzić do ruiny

Dzierżawca majątku, który nie mieszka na stałe w Szczytnie, nie jest skory do rozmowy z "Kurkiem". Na pytanie, dlaczego do tej pory nie zabezpieczył budynku, odpowiada tylko, że wkrótce to zrobi.

- Podczas jednego ze spotkań oznajmił nam, że użytkuje tylko ziemię i zrzeka się obory - mówią mieszkańcy.

- Dzierżawca nie może tego zrobić bez stosownego aneksu do umowy - odpowiada Wojciech Babuchowski. - Budynek znajduje się przecież na ziemi objętej dzierżawą - przypomina.

Mieszkańcy Leśnego Dworu wskazują jeszcze na inny aspekt sprawy.

- Dzierżawca zamierza wykupić od agencji użytkowane grunty. Wiadomo, że im doprowadzi majątek do większej ruiny, tym taniej go nabędzie - mówią.

Nikt nie wierzy już w zapewnienia ani przedstawicieli agencji, ani dzierżawcy. Szpecący okolicę, walący się obiekt jak stał, tak stoi.

Ewa Kułakowska

2005.07.27