odcinek 159

- Nie co dzień jest święto… – skrzywił się ze smutkiem Kowalski i z wyraźnym obrzydzeniem spojrzał na barak Zarządu Ogródków Działkowych. Ciągle nie mógł się przyzwyczaić do tej starej budy, która pamiętała jeszcze czasy wodza z fryzjerskim wąsikiem. Minęło już przecież sporo czasu, gdy objął we władanie gabinet tuż obok pani Dolińskiej, a ciągle czuł się tutaj intruzem.

- Jakbym miał tu przyjść coś załatwić i spływać w podskokach – wszedł na wybrukowane polnymi kamieniami podwórko.

- Co mnie podkusiło, że się zgodziłem? Gdybym wiedział w co wdepnę, to na klucz bym się zamknął u siebie w spółdzielni hydraulików i nie pozwolił się stamtąd wyprowadzić! Ale ta cholera mnie przekonała! – zaklął, gdy przypomniał sobie argumenty jakich pani Dolińska użyła, proponując mu swoje zastępstwo.

Mruknięciem odpowiadał na ukłony licznych pracowników Zarządu, którzy tworzyli poranny tłok przy drzwiach wejściowych, ale szybko rozstąpili się i utworzyli szpaler, przepuszczając go przed siebie.

- „Nypel” idzie! – niosły się szepty po korytarzach. Kowalski udawał, że nie słyszy, chociaż był przekonany, że szepty celowo docierają do jego uszu. Nie był tutaj lubiany. I z wzajemnością.

- Banda leserów, pozorantów – mruczał pod nosem już nawet nie udając, że odpowiada na przymilne ukłony. Wszedł do gabinetu i rzucił teczkę na fotel za biurkiem. Stanął przy oknie i z tęsknotą spoglądał w perspektywę długiej ulicy.

Z ponurych rozmyślań wyrwał go dzwonek telefonu.

- Kowalski! – warknął – A, to ty… - odetchnął słysząc głos Boryńskiego.

- Dobrze, rozejrzę się co tu słychać od rana w tym bałaganie i potem wpadnę na kawę. Dolińskiej dzisiaj nie ma i sam muszę ciągnąć ten wózek.

Lubił zachodzić do Boryńskiego, odpoczywał widząc, jak ten doświadczony urzędnik radzi sobie ze sprawami, które u niego ciągle wywoływały jakieś obawy.

Przejrzał teczkę z korespondencją i zauważył, że Dolińska zostawiła mu kilka terminowych kwitów, które musi niezwłocznie sam załatwić, nie czekając na jej powrót.

- Cholera, nie mogła mi powiedzieć co z tym zrobić, albo sama podpisać? Zwaliła mi to na łeb! Co ja mam z tym zrobić? – podrapał się długopisem po łysinie.

- Zaraz, przecież ja mam od tego ludzi, niech mi to przygotują – przypomniał sobie i zamaszyście wypisał „ukośniki” na dokumentach, podkreślając dwukrotnie „pilne” ozdobione podwójnymi wykrzyknikami. Odetchnął ciężko. - W końcu za co im płacę?

- O ile prościej pracowało się w branży hydraulicznej. „Woda leci z góry na dół, nigdy odwrotnie!” – przypomniał sobie maksymę, której starał się trzymać w całej dotychczasowej zawodowej karierze.

- Co tam jeszcze? – spojrzał na kilka wydrukowanych ogłoszeń do umieszczenia na tablicy informacyjnej ogródków.

- Godziny podlewania… Dobrze – z satysfakcja przyłożył pieczątkę i złożył zamaszysty podpis.

- Regulamin korzystania ze świetlicy… - spojrzał z odrazą na kilkanaście spiętych kartek. - Zwariowali! Powieść napisali czy co? A to ten młody, prosto po studiach, stara się chłopak… „radca prawny – proszę o opinię” – wykaligrafował.

- A co, w końcu regulamin… - westchnął i otarł pot z czoła. – No to można wpaść teraz do Boryńskiego na kawę, należy się człowiekowi!

Nie zdążył jednak nawet wstać zza biurka, kiedy drzwi z impetem walnęły o ścianę i do gabinetu wpadła Niusia Robaczek.

- Słuchaj Nypel, to jest chciałam powiedzieć Kowalski! – stanęła przed biurkiem i oparła się o nie obiema rękami – Albo, albo, gramy w jednej drużynie czy ty solo? A może z Dyrektorem się zwąchałeś, co?!

- Jaaaaa? No coś ty! Nigdy w życiu! – cofnął się razem z fotelem, bo wiedział, że z Niusią żartów nie ma.

- Taaak? A co to takiego? Ledwie się drzwi za Dolińską zamknęły a ty jej świnię podkładasz? Na minę chcesz wsadzić?! – wymachiwała zadrukowaną kartką papieru.

- Dobrze, że ja tu jeszcze jestem! Rada Nadzorcza ogródków! Nie pozwolę na takie numery! Niech no tylko pani Dolińska wróci, to dopiero będzie bal! Zatańczysz, oj, zatańczysz!

- Za.. za.. zaraz, o co chodzi? – wyjąkał już przerażony Kowalski.

- Ja, na minę…? Ja tak nie potrafię, ja jeszcze… - jąkał się.

- Aaaa, pan Kowalski jeszcze nie potrafi – wyszczerzyła ząbki Niusia – Uczy się dopiero jak przełożonych gryźć po rękach, które chlebek z masełkiem podają, z hydraulicznego kolanka na światło dzienne wyciągnęły!

- Co to jest? – wskazał na feralną kartkę.

- Jak to co? Nie pamiętasz, co wczoraj podpisałeś? Prawie ci się udało… - przedarła kartkę i rzuciła na biurko.

Kowalski spojrzał na nieszczęsny dokument.

- To przecież nic… nic… takiego. Okólnik o malowaniu płotu. Co w tym złego? – nie mógł pojąć wściekłości Niusi.

- Oooo, nic takiego? A na jaki kolor ma każdy działkowiec wymalować płot przy swoim ogródku? No? Co? Zapomniałeś tego napisać? Wolną rękę pstrokatej demokracji zostawiasz? A potem jak co do czego to kto będzie oczami świecił? Całe szczęście, że ja tu jeszcze jestem!

Marek Długosz