odc. 162

- Jeszcze się taki nie urodził co by wszystkim dogodził - westchnął ciężko Jurek Toczek, siorbiąc głośno kawę. - Nie przejmuj się, popyskują i im przejdzie, zobacz ilu jest zadowolonych, tłumy walą oglądać! – pocieszał strapioną panią Dolińską. - Nie pękaj, a przynajmniej nie daj po sobie poznać! – Niusia Robaczek zacisnęła pięści i wysunęła bojowo szczękę do przodu. - Och, żebym tak chłopem była… - skrzywiła się groźnie – to tylko tak, szast prast po gębie i kopa! – zamachnęła się szeroko.

- Ouuuu! – wrzasnęła jeszcze głośniej, gdy wykop godny najlepszych światowych boisk trafił w narożnik biurka.

- Cholera, chyba nogę złamałam! Uuuu… - chlipnęła, rozcierając potłuczone kości.

Pani Dolińska poderwała się z fotela i delikatnie głaskała obolałą kostkę przyjaciółki dmuchając przy tym energicznie, co jak od wieków wiadomo skutecznie wpływa na złagodzenie wszelkich boleści.

Cała awantura dotyczyła pięknego pomnika z wodotryskiem o kształcie jelenia symbolizującego herb Mieszczna. Świeżo odsłonięty pomnik tryskający ożywczym chłodem w letnie upały właśnie stanął na placu przed zarządem ogródków. Wywołał też od razu kontrowersje wśród mieszkańców – od bezgranicznego zachwytu do kompletnego potępienia. Tak się tylko jakoś składało, że artystyczne gusta mieszcznian kształtowały się zgodnie z ich stosunkiem do pani Dolińskiej i jej rządów. Zwolennicy energicznej prezeski ogródków chwalili i koncepcję, i wykonanie, podkreślając zarówno walory artystyczne nowego obiektu jak i użytkowe znaczenie źródełka chłodnej wody w letnie upały. Nawet niezbyt skłonna do zachwytów pani Witek, dotąd rzadko wypowiadająca się na tematy artystyczne tym razem była urzeczona. Jak widzieli naoczni świadkowie, zdarzyło jej się nawet, gdy myślała że nikt nie widzi – uklęknąć i przeżegnać przed dumnym jeleniem. Faktycznie, tryskająca z rogów woda tworzyła wokół głowy zwierzęcia coś w rodzaju aureoli. Inni entuzjaści proponowali dołączyć do dzieła wodne gwizdki wygrywające stare mazurskie melodie albo osadzić je na obrotowej platformie i wykorzystywać jako karuzelę. Najwięksi entuzjaści dzieła proponowali je powielić.

- Takie stado tryskających wodą w rytm muzyki jeleni, podświetlonych i tańczących na czterech łapach to dopiero byłby hit! A potem na przykład coroczny festiwal wodotrysków i fontann… - marzyli.

Przeciwnicy pani Dolińskiej też nie zapominali języka w gębie. Sam Dyrektor, jak zawsze mając na względzie tylko dobro miasta, wskazał ile nowych sztachet w połamanych płotach oraz latarń można by wymienić za pieniądze poświęcone na pomnik. O wartości artystycznej nowego obiektu nie wypowiadał się, gdyż po prostu programowo nie oglądał dzieł inspirowanych przez politycznych przeciwników.

– Podnosi mi się nadkwasota i pali zgaga – tłumaczył. Zgodnie pomnik z wodotryskiem potępiła też silna we władzach grupa strażacka sugerując, że lepiej było przeznaczyć środki na polewaczkę do chłodzenia rozpalonych upałem ulic, co znacznie ograniczyłoby zagrożenie pożarowe w mieście i okolicznych lasach.

Tylko jeleń nic sobie z tej awantury nie robił i sikał wodą w gorące letnie niebo.

Gdy Niusia w końcu bohatersko uporała się z bólem, jeszcze raz podeszła do okna i z zachwytem spojrzała na dzieło.

- Rewelacja mówię wam, po prostu rewelacja!

Toczek jakoś nie mógł zdobyć się na zademonstrowanie entuzjazmu, siedział jakiś skrzywiony i w zamyśleniu szarpał energicznie bujne owłosienie.

- Co jest? – zainteresowała się Niusia. - Jak tak dalej pójdzie to sam się oskalpujesz!

- E tam, wam to dobrze. Jakieś tam wodotryski czy pomniki… Ja to mam dopiero zagryzkę… - wskazał na grubą teczkę leżącą na stole. - Same skargi, cholera, co się dzieje, co się dzieje…?

- Jakie skargi, na kogo? – zainteresowała się pani Dolińska.

- Na tych cholernych mechaników, jeszcze trochę to nikt tu już samochodu do naprawy nie odda, głupiej żarówki nie wymieni. Po benzynę na wieś będą jeździć!

- Co się stało? - zainteresowała się Niusia, z ulgą poruszając sprawną jednak nogą.

- No same popatrzcie – wyciągnął kolejne kwity.

- Spieprzona naprawa dyferencjału, popękane popychacze wpakowane do nowego silnika…, a tu masz – pokazał najświeższy dokument – nie rozpoznane pęknięcie prądnicy w „maluchu”. Partacze cholerni!

- Pokaż… - pani Dolińska zajrzała mu przez ramię.

- No, faktycznie nazbierało się tego… Co się dzieje? Naprawdę takie głupoty robią? Tego jeszcze nie było!

- Było, było, tylko ludzie bali się skarżyć – włączyła się Niusia.

- Jak to się bali?

- Zwyczajnie, jakby się tylko który poskarżył to nie miał czego szukać w żadnym warsztacie w Mieszcznie. A wypadki chodzą po ludziach, tam się stuknie, tu się przewód zapcha, nigdy nic nie wiadomo. I jeszcze sztamę trzymali taką, że jeden na drugiego złego słowa nie powiedział, no chyba że w zaufaniu. A teraz skończyło się, jest rynek i na mechaników. Jak nie w Mieszcznie to można do Olsztyna skoczyć i brykę naprawić. A przy okazji się dowiedzieć co tam o naszych mechaniorach myślą inni fachowcy.

- Cholera, to chyba dopiero się teraz zacznie… - zmartwił się Toczek.

Marek Długosz