Odcinek 93

Odcinek 93

Gdzieś daleko, za górami, za lasami, ale już bliżej niż dalej nadciągały pierwsze promyki wiosny. Śnieg na działkach leżał jeszcze w najbardziej zacienionych kątach, ale spod mokrej ziemi zaczęły nieśmiało wystawać zielone listki pierwszych wiosennych kwiatów. Obudzeni z zimowego snu działkowicze rozpoczynali porządki. Porządki trwały też w biurach działkowego zarządu. Kobieca ręka pani Dolińskiej sięgała tam, gdzie nigdy dotąd nie dotarł nawet wzrok jej poprzedników. Ponury gabinet stawał się powoli przyjemnym, z gustem urządzonym pokojem. Nie wszyscy byli tym zachwyceni!

- Zamiast przerabiać zabytkowe wnętrza naszego ogródkowego zarządu, lepiej by zajęła się parkietem do tańców na świeżym powietrzu - pienił się Dyrektor, który już od lat usiłował stworzyć taki przybytek ludycznej rozrywki. Jakoś te jego plany nigdy dotąd nie wyszły ze sfery projektów. Zresztą nie tylko te.

- Jak można zmieniać zabytkowe parapety? - dziwił się Długal, który znaczną część swojej kadencji spędził oparty o nie ze wzrokiem wbitym w zadumie w perspektywę głównej działkowej alejki.

Zmiany w ogródkowym zarządzie nie ograniczały się tylko do modernizacji wnętrz.

- Nowe czasy wymagają nowych ludzi! - oświadczyła pani Dolińska pracownikom, co wywołało popłoch i zbiorowe drżenie kolan. - Przyglądałam się wszystkim przez kilka miesięcy i mam już pewne przemyślenia. Zaczniemy od góry. Proszę ogłosić konkurs na stanowisko mojej sekretarki-asystentki - poleciła Kowalskiemu. Jej wierny zastępca, wprawdzie lekko zaskoczony, nie mrugnął nawet okiem.

- Jakie stawiamy wymagania?

- Godne XXI wieku i roli, jaką ma odegrać Mieszczno i jego ogródki w zjednoczonej Europie!

Kowalski podrapał się po łysinie - To znaczy, że musi znać jakiś język...

- Nie język, ale języki - poprawiła natychmiast. - Angielski ze względu na europejskie wymagania, niemiecki ze względu na historię i rosyjski.

- Rosyjski? - zdziwił się Kowalski. - Po co?

- Na wszelki wypadek, do granicy tylko sto kilometrów...

- Zapisałem. Poza tym rzecz jasna komputer, stenografia... - podrzucał szefowej kolejne wymagania.

- Stenografię sobie darujemy, kupi się dyktafon. Koniecznie za to... - wymieniła szybko jeszcze kilka innych umiejętności, jakimi powinno się charakteryzować zjawisko na etacie ogródkowej sekretarki.

Zanim jeszcze ogłoszenie o konkursie ukazało się na łamach "Mazurskiego Działkowca", w gabinecie pani Dolińskiej rozdzwoniły się telefony. Tatusiowie i mamusie dorastających córek, młodzi mężowie pięknych żon oraz bliższe i dalsze rodziny dziesiątków chętnych panienek - wszyscy starali się jak najlepiej zaprezentować ewentualne kandydatki. Kowalski jako oficjalny przewodniczący komisji konkursowej pracowicie składał papiery kandydatek, delikatnie przekładając na wierzch akta co bardziej atrakcyjnych. W końcu nie ma się co dziwić. Praca pracą a odrobina okulistycznego luksusu należy się nawet ogródkowemu urzędnikowi średniego szczebla. Obrady komisji konkursowej były wyjątkowo burzliwe. Przez wiele godzin rozważano wady i zalety wszystkich kandydatek.

- W sprawie tej panienki dzwonił Wójcik - zaczął licytację Kowalski.

- O, a o tę prosił Dyrektor i Chruściel - przebiła księgowa.

- Eee tam, spójrzcie na tę! Ją popiera młody Prezes i pan Poranek z Porządku i Solidności.

W licytacji padały coraz to inne nazwiska mieszczneńskich notabli optujących za poszczególnymi kandydaturami. W końcu komisja kompromisowo postanowiła zaprezentować pani Dolińskiej trzy kandydatury i poprosić o podjęcie ostatecznej decyzji.

- Zawsze wszystko na mnie zwalacie! - szefowa ogródków nie zamierzała tracić cennego czasu na rozmowy z pannami, lecz nie było innego wyjścia. - Trudno, jak trzeba to trzeba, dawaj je jutro po południu - poleciła Kowalskiemu. Jak się okazało niepotrzebnie martwiła się stratą czasu. Rozmowy kończyły się po kilku minutach, gdyż żadna z kandydatek nie była w stanie szybko i bez błędu napisać krótkiego tekstu przynajmniej w jednym z języków, których znajomość deklarowały.

- Kogo mi tu przysyłasz?! Przecież one nic nie potrafią! Nie ma już tam lepszych? - złościła się. - Z pewnością nie - zapewnił Kowalski. - Wie pani, kto je popierał?! Tę to nawet wspólnie Wójcik z Chruścielem, tę blondynkę sam młody Prezes, a w sprawie tamtej to z samej Warszawy był telefon...

Dolińska zacisnęła zęby. - Daj mi te wszystkie papiery - zabrała Kowalskiemu teczkę z dokumentami. Przez całe popołudnie przeglądała kartkę po kartce. W końcu przeprowadziła kilka rozmów telefonicznych.

Gdy dwa dni później Kowalski jak co rano wszedł do sekretariatu, za biurkiem siedziała szczupła dziewczyna w skromnej białej bluzce. Połowę twarzy zasłaniały jej wielkie okulary w ciężkiej, ciemnej oprawie, a nieokreślonego koloru włosy spięte w koński ogon podskoczyły wraz z właścicielką na jego widok.

- Pan Kowalski jak sądzę? Jestem Anna Grochowska - dziewczyna wyciągnęła rękę.

- Ja... No tak, Kowalski - odruchowo przywitał się.

- Mam nadzieję, że będzie pan zadowolony. Pani Dolińska mnie właśnie zatrudniła. Mam poprowadzić sekretariat.

- Bardzo mi... No, właściwie to bardzo się cieszę... - wyjąkał zaskoczony i szybko wszedł do swego pokoju. Nie wiedział jeszcze, że właśnie w tej chwili w zarządzie ogródków zaczęła się zupełnie nowa era.

Marek Długosz


Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2007.03.07