Łomot padających drzew

SPOSÓB PATRZENIA

Geografii po raz pierwszy zacząłem uczyć się w IV klasie. Gdy otworzyłem, jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego, nowiutki podręcznik, przypadkowo natrafiłem na zdjęcie, które nosiło tytuł taki: "Krajobraz industrialny". Przedstawiało ono panoramę jakiegoś miasta Górnego Śląska z ogromną liczbą dymiących kominów. Miało ono wedle zamierzeń autorów książki, unaocznić dzieciom, jak pięknie rozwija się nasz kraj pod względem przemysłowo-gospodarczym. Zasada była bowiem prosta - im więcej dymiących kominów, tym więcej fabryk, czyli tym lepiej. Kilka dni później wszedłem na dach mojego domu, aby uzyskać rozeznanie co do industrialnego rozwoju Szczytna. Wiele wówczas ryzykując, tj. trzymając się kurczowo instalacji piorunochronowej (jedynego oparcia na stromym dachu), oglądałem ze szczytu domu rozległą panoramę mojego ukochanego miasta, w nadziei, że ujrzę moc fabrycznych kominów. Widok był mniej więcej taki jak na fot. 1.

No i spotkał mnie srogi zawód. Oznak wielkiego rozwoju przemysłowo-gospodarczego było jak na lekarstwo (6, góra 7 kominów), czyli wedle pierwszych nauk wyniesionych z podręcznika geografii wyszło na to, iż Szczytno jest miastem wielce zacofanym.

Nie minęło lat wiele, a spojrzenie nasze na tę kwestię zmieniło się diametralnie. Dziś wielka liczba dymiących kominów widocznych na horyzoncie świadczy o czymś zupełnie odwrotnym, o zacofaniu technologicznym danego miasta, a nie jego rozkwicie. Fabryki i owszem - są konieczne, ale w obecnej dobie nie wolno im dymić i smrodzić, wszak oprócz zakładów przemysłowych musi być jeszcze czysta woda w jeziorach, świeże powietrze wokół i zielone lasy. Tymczasem...

KRAJOBRAZ PUSTYNNY

Przed oczyma kierowcy zmierzającego drogą nr 53 z Kamionka do Szczycionka rozciąga się wstęga asfaltowej szosy i... nic ponadto. I nie to, że na poboczu, ale w ogóle nigdzie nie widać żadnego drzewa, czy choćby najmniejszego krzaczka - fot. 2. Jednym słowem - pustynia! Ale o tym w następnym numerze, bo teraz interesuje nas co innego, dziejącego się niedaleko stąd...

Pojechawszy bowiem kawałek dalej w kierunku jeziora, usłyszymy warkot pił łańcuchowych i głuchy łomot padających drzew. To odgłosy trwającej już od kilku dni całkowitej wycinki 120-letniego lasu otaczającego wieś Szczycionek od strony szosy olsztyńskiej.

Gwałt i rwetes podniósł się z tej przyczyny wśród mieszkańców wsi, bo ci zatrwożyli się już nie tyle o cały drzewostan, co o dęby i buki tam rosnące, a przede wszystkim o jeden okaz, wielki rozłożysty dąb stojący tuż przy wjeździe do wsi, a będący świadkiem tragicznych wydarzeń z czasów wojny.

PODRÓŻ W GŁĄB HISTORII

W czasie II wojny światowej Niemcy kierowali wiele osób z terenów okupowanej Polski na roboty przymusowe nie tylko w głąb III Rzeszy, ale i m.in. na Mazury. W ten sposób trafiła tu rodzina Lenkiewiczów (wcześniej mieszkających pod Ostrołęką). Miejscem zesłania były Jurgi, gdzie senior rodu, pan Bolesław pracował u "bauera" za 1 markę dziennie. Któregoś dnia w lipcu lub sierpniu 44 r. Niemcy niespodziewanie spędzili do Szczycionka ok. 200 ludzi z okolicznych wsi, w tym z Jurg. O co chodziło, nikt nie wiedział. Ale wkrótce od strony Szczytna przyjechali żandarmi i z samochodu-więźniarki wywlekli młodego chłopaka. Był nim 18-letni Polak, jak inni, również robotnik przymusowy. Chwilę później na oczach pana Bolesława i pozostałych świadków Niemcy powiesili młodzieńca na tym właśnie dębie, stojącym u wrót wsi - fot. 3 (strzałka pokazuje konar, na którym dokonano kaźni).

Chłopak został powieszony za to, że romansował z Niemką mieszkającą w Szczycionku pod numerem 6 lub 8. Inna młoda Niemka złożyła po prostu donos na swoją koleżankę.

PRZEDWCZESNE OBAWY

Wieś może spać spokojnie. Obawy co do ścięcia dębu były, jak się okazuje, przedwczesne, bo co ciekawe, całkowita wycinka lasu, wbrew nazwie wcale taką nie jest.

Jak wyjaśnia Eugeniusz Zapadka, leśniczy kierujący robotami, wiele drzew pozostanie. W tym wszystkie dęby, co roślejsze buki czy olchy, a także niektóre małe, z pozoru byle jakie okazy, na pierwszy rzut oka kwalifikujące się tylko pod topór - fot. 4.

Na zdjęciu widać parę charakterystycznych elementów cechujących uwidoczniony odcinek pnia. Jakieś plamki oraz 2 otwory. Plamki to czerwone znaki zabraniające pilarzowi tykać się tego okazu. A dlatego, że choć drzewko marne i tylko je ściąć, to ma w pniu dziuple - siedlisko sikorek albo innych zwierzaków, no i z tego powodu stać musi. Takie są teraz zasady gospodarki leśnej.

Co zaś tyczy się sosen... to te, niestety, padną, wszak po to je kiedyś zasadzono. Tyle że była to monokultura, trudna i uciążliwa w utrzymaniu (łatwo padała łupem szkodników) i o małych walorach użytkowych, więc teraz powstanie nowy las o bogatszym drzewostanie z bukami, olchami, dębami i innymi roślinami, las z prawdziwego zdarzenia.

CMENTARZ

Jeszcze raz na chwilkę powrócę do wsi Szczycionek. Tam nad stromą skarpą opadającą do jeziora znajduje się niewielki ewangelicki cmentarz. Obecnie kompletnie zaniedbany, porośnięty chwastami i gęstymi krzakami nie przypomina w niczym tego, co widziałem tu na przełomie lat 60/70. Na jego skraju, w ciasnym narożnym zakątku znajduje się mogiła 18-letniego Polaka powieszonego przez Niemców. Nikt już dziś nie pamięta ani imienia chłopaka, ani jego nazwiska. Zaś grób to obecnie tylko małe wgłębienie w ziemi, nic więcej - fot. 5 (zaznaczone otokiem).

Myślę więc sobie tak. Okoliczni mieszkańcy przypomniawszy sobie tę tragiczną historię zapragnęli ocalić ją od zapomnienia i chwała im za to. Pomocnym zaś w utrwaleniu pamięci ma być stary dąb. Czy jednak tylko drzewo? Czy nie powinni, i to w pierwszej kolejności, zatroszczyć się o mogiłę chłopaka?

2004.03.17