Nowe miasto?

Ostatnio otrzymałem wiele sygnałów od osób mieszkających nie tylko w Szczytnie, które dotyczyły tablicy z rodzaju drogowskazów, jaka stoi przy ul. Wielbarskiej, tuż za stacją benzynową. Z daleka rzecz wygląda niby całkiem w porządku - fot. 1.

Gorzej, gdy popatrzymy na nią z bliska. Wówczas zauważymy, iż nazwa miejscowości figurującej poniżej Chorzel napisana jest w dość oryginalny sposób - fot. 2. A przecież miasto oddalone od Szczytna o 63 km to Przasnysz, a nie Pszasnysz.

No i część mieszkańców z powodu takiej pisowni stroi sobie żarty z Przasnysza, a tak być nie powinno. Gród to bowiem dużo starszy od Szczytna. Prawa miejskie uzyskał nieomal 300 lat wcześniej - w 1427 r. (Szczytno w 1723 r.), więc kpić sobie z nazwy szacownego miasta nie wypada.

- My też zauważyliśmy ów błąd - mówi wiceszef szczycieńskiego oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg i Autostrad Jerzy Balcewicz, administrator tego szlaku.

Dziwne, że tak późno, że pomyłkę w pisowni zauważono dopiero po ustawieniu tablicy, a nie z chwilą jej odbioru, ale mniejsza o to, bo jak dowiadujemy się GDDiA wystąpiła z pismem do wykonawcy tablicy (firma z Olsztyna), aby rzecz poprawiono. Wkrótce zatem wszystko będzie w porządku.

Od siebie i ku wiadomości olsztyniakom trudniącym się wyrobem znaków, dodam tyle, iż gdy mamy wątpliwości co do poprawnej pisowni (czy w danym miejscu wyrazu należy wpisać "rz", "ż" czy wreszcie "sz") wystarczy przypomnieć sobie znaną szkolną regułę gramatyczną. Mówi ona, iż po niektórych spółgłoskach, w naszym wypadku po "p" piszemy zawsze "rz", nie "ż", ani "sz", a jedynymi wyjątkami są tutaj słowa pszenica i pszczoła. Od obu tych określeń nazwa miasta Przasnysz na pewno nie pochodzi - czyli poprawna pisownia staje się wiadoma. A gdy ktoś dociekliwszy spyta - od czego zatem nazwa tej miejscowości, wyjaśniam, iż od określenia przaśny, co znaczy tyle: nie zakwaszony, tj. nie poddany fermentacji np. chleb lub miód. I to tyle.

No, nie całkiem...

Bo skoro jesteśmy już na ul. Wielbarskiej, to warto zwrócić uwagę na fakt taki - dziwnie białą wstęgę jezdni, co widać na pierwszym zdjęciu - fot. 1. Samochód przejechawszy kilkanaście kilometrów po czymś takim (co nie jest zjawiskiem rzadkim, wszak droga prowadzi na Warszawę i jest dość ruchliwa) wygląda jak obsypany mąką czy wapnem - fot. 3.

Co jest u licha? Chyba służby drogowe nie wyściełają dróg mąką, bo nie miałoby to nijakiego sensu, ani też nie wysypała w akcie protestu tego produktu na drogi "Samoobrona"? No, nie. Okazuje się, iż w pewnych warunkach pogodowych (lekka odwilż) tak objawia się obecność soli, którą GDDiA wysypuje na jezdnie. Co ciekawe NaCl (sól) nie występuje na drogach miejskich, w związku z czym, gdy będziemy się poruszać tylko w obrębie granic miasta nie utytłamy aż tak samochodu. A dlaczego nie ma soli? Ano, co mogłoby się wydać dziwne przeciętnemu zjadaczowi chleba, główne szczycieńskie ulice, choć również mają status dróg krajowych, to jednak o niższej randze odśnieżania od traktów wylotowych i na nich sypanie soli nie jest wymagane!

EFEKTOWNA ILUMINACJA

Jeszcze w ubiegłym roku pisałem o kładce nad torami, która usytuowana jest obok skrzyżowania ulic Chrobrego, Warszawskiej i Kolejowej. Obecnie została zamknięta - no i w związku z tym pewien Czytelnik zwrócił nam uwagę na fakt taki, że górny pomost kładki, a także schodki doń prowadzące (z obydwu stron) zaopatrzone są w lampy, które świecą w nocy. Jedna z nich przedstawiona jest na fot. 4.

Cóż, całkiem estetycznego kształtu, więc nie rozumiem o co chodzi. No i dlaczego gdy zapadnie zmrok pomostu kładki nie miałyby rozświetlać lampy?

No tak, po chwili przychodzi refleksja - kładka jest przecież zamknięta dla ruchu, a mimo to noc w noc zapalają się tu latarnie - fot. 5.

- Toż to głupota i w dodatku czyste marnotrawstwo energii! - taka jest opinia wspomnianego Czytelnika.

A ponieważ wydaje się ona sensowna, "KM" zapytał stosowne służby miejskie - co one na to?

Te są zdania, iż choć rzeczywiście kładka jest zamknięta, to jednak różnie z tym może być. Wyobraźmy sobie, że jakiś niesforny przechodzeń (dziecko) przeniknie pod barierkami zagradzającymi wstęp (dla chcącego nic trudnego) i wdrapuje się oto po schodach na górę. Gdyby zaś ewentualnie tam się znalazł i w dodatku nocą - lepiej, aby lampy świeciły, bo jakby miał błądzić po omacku i nie daj Bóg, spaść, dopiero byłoby nieszczęście.

Czy taka argumentacja jest przekonywająca? W jakimś stopniu na pewno tak, choć gdybyśmy podeszli do zagadnienia w iście gospodarski sposób należałoby je przecież wyłączyć, wszak żrą prąd niepotrzebnie. Nie jest to jednak tak jednoznaczne, bo choć oszczędności, oszczędnościami, to z drugiej strony, muszę przyznać, iż byłoby mi trochę żal, gdyby lampy wyłączono. Niby niepotrzebne, to jednak dość efektownie rozświetlają mroki nocy w tym zakątku miasta, czyniąc całkiem miłą dla oka iluminację, coś w stylu, choć w znacznie mniejszej skali, oświetlenia ratusza, czy też wieży kościoła przy ul. Konopnickiej. Praktycznej korzyści z tych przedsięwzięć nie mamy, ale pewnym jest, że upiększają miasto.

NIEFARTOWNA BUDKA

Tydzień temu pisałem o budce telefonicznej, tej usytuowanej na placu Juranda, a zdemolowanej mimo policyjnych kamer przez nieuchwytnych łobuzów dodając, iż jest to tym boleśniejszy akt wandalizmu, że dotyczył nie takiego zwykłego automatu telefonicznego, ale tego specjalnego, dla osób niepełnosprawnych. Nie minęło kilka dni, a przy zniszczonym obiekcie zaczęli kręcić się jacyś majstrzy no i naprawili budkę. Ucieszyłem się, ale cóż, moja radość nie potrwała długo. Minął dzień, drugi, a już trzeciego obwisły budce drzwi - fot. 6.

Co się stało? Ano montaż widać był niestaranny, albowiem szklana tafla wypadła z metalowego obramowania, co widać dokładnie na kolejnym zdjęciu - fot. 7.

No i drzwiczki zwisają teraz żałośnie, stanowiąc świadectwo niesolidnej roboty.

2004.02.18