Rozpoczął się okres zdawania egzaminów na studia. W Zespole Kolegiów Nauczycielskich w Szczytnie kandydaci "walczyli" o indeksy w wyjątkowo trudnych warunkach. Jak twierdzą egzaminatorzy, było nie tylko dużo więcej chętnych niż w poprzednich latach, ale też byli oni o wiele lepiej przygotowani.

Spokojnie, to tylko egzaminy

Wysoka poprzeczka

Przez dwa dni (9 i 10 lipca) mury szczycieńskiego kolegium oblegali chętni do zgłębiania wiedzy z języka angielskiego i niemieckiego. Zdawali egzamin pisemny, a następnie - aż czteroetapowy sprawdzian ustny. Najpierw na rozumienie tekstu słuchanego, potem tekstu czytanego, później zdawali test leksykalno-gramatyczny, a na koniec pisali wypracowanie na jeden z czterech tematów do wyboru. Nie podawano ocen cząstkowych, więc każdy z przystępujących do egzaminu czekał na ogłoszenie wyników, nie wiedząc, czego może się spodziewać.

W tym roku o przyszły, pedagogiczny licencjat z angielskiego ubiegało się przeszło sto, a z niemieckiego - 42 osoby. Tym samym na jedno miejsce w pierwszym przypadku przypadały średnio trzy, a w drugim - dwie osoby. Rywalizacja była więc zacięta.

- Zaskoczył mnie wysoki poziom przygotowania tegorocznych kandydatów. To w większości osoby, które swoje umiejętności zdobyły za granicą, pracując tam lub uczestnicząc w różnych szkołach językowych - usłyszeliśmy od dyrektor szkoły Anny Strzeleckiej, członkini komisji egzaminacyjnych.

Zdolni i na luzie

Dla większości kandydatów nie jest to pierwszy egzamin na uczelnię - wcześniej próbowali swych sił w Olsztynie, Toruniu, Gdańsku, Białymstoku. Jednym się nie powiodło i szukają "ratunku" tutaj, inni zostali już przyjęci na inną uczelnię, ale mimo wszystko decydują się kolejny raz spróbować swoich sił.

- Zdałam egzaminy w Olsztynie, ale słyszałam, że często odmawiają tam przyjęcia z powodu braku miejsc. Postanowiłam więc znaleźć sobie rezerwową szkołę. Zastanawiam się zresztą, czy nie wolałabym studiować tutaj - tłumaczy Izabela Nalewajek z Kolna.

Świadomość dobrego przygotowania i "rutyna" zdobyta przy startach na kilka uczelni sprawia, że przyszli studenci prawie w ogóle nie obawiają się porażek:

- Trzeba podejść do sprawy na luzie - przekonuje Paweł Jabłonka z Nidzicy. Jego szkolny kolega Michał Piskorz dodaje:

- Ja idę "na żywioł". Nie robiłem sobie powtórek, nie kułem słówek dniami i nocami. I co? Sądząc po minach członków komisji chyba całkiem dobrze mi poszło.

Nie ma to jak optymistyczne nastawienie. Zaraz po ogłoszeniu wyników dwaj przyszli studenci pochwalili się "Kurkowi", że z bardzo dobrymi wynikami dostali się do kolegium.

Katarzyna Mikulak

2003.07.16