KIM SĄ STARE WUJKI

Poniedziałek, 9 lutego

Ostatnio odwiedził nasz kraj jeden z najwyższych urzędników Unii Europejskiej, przewodniczący parlamentu europejskiego, niejaki pan Cox. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby jego wizyta nie zbiegła się z trwającą u nas gorącą dyskusją i związanym z nią wyścigiem niektórych naszych polityków, mającym na celu objęcie ciepłego stołka w parlamencie, któremu wyżej wymieniony pan Cox przewodniczy. I przeszłaby ta wizyta bez echa, gdyby nie wypowiedź pana Coxa, która obiegła prasę, radio i telewizje różnej maści, a która to wypowiedź, jak za dawnych dobrych czasów została przekłamana. Otóż pan przewodniczący powiedział: "Nie przysyłajcie nam do parlamentu starych, zrzędliwych wujków, a młodych..." W tym miejscu większość tak zwanych środków przekazu wypowiedź pana Coxa przerywała. Miało to sugerować, że powinniśmy wybierać w czerwcu ludzi młodych. Z tym twierdzeniem można się zgodzić, chociaż też nie do końca, bo w pracach parlamentarnych potrzebne jest pewne doświadczenie. I ten fakt mnie właśnie zastanowił. Przecież tak doświadczony polityk nie wygłaszałby bezkrytycznie tak ryzykownego apelu. Dlatego, gdy w kolejnych wiadomościach pokazano tego polityka i przekazano w tłumaczeniu na język polski jego wypowiedź, posłuchałem co mówi sam polityk. Nie bardzo mi się to udało, a właściwie udało mi się częściowo. Po kilku godzinach, któraś z komercyjnych stacji, przytoczyła w końcu całą wypowiedź składającego nam wizytę polityka, które brzmiało następująco: "Nie przysyłajcie nam do parlamentu starych, zrzędliwych wujków, a młodych..., którzy dokonali w Europie przewrotu." Miał z pewnością na myśli przewrót z 1989 roku. No i jesteśmy w domu. Pan Cox był na tyle bezczelny, że powiedział wprost, kogo ma na myśli mówiąc o "starych wujkach". Miał na myśli tych, którzy przewrotu nie dokonali, czyli postkomunistów. A że powiedzieć tego wprost nie wypadało i nie byłoby politycznie, użył sformułowania delikatnego nazywając ich "starymi wujkami". Naturalnie większość stacji telewizyjnych nie odważyła się przytoczyć w całości jego wypowiedzi, aby nie narazić się postkomunistycznej władzy, lub jak to zrobiła telewizja publiczna, nawet przypodobać się pewnym "kanapowym" kręgom sprawującym władzę. Na apel telewizji odpowiedział natychmiast "baron" podkarpackiego SLD. Poczuł się młody na tyle, że mimo łysiejącej głowy z chęcią pobierałby nieliche apanaże za brukselskie posłowanie. Zapytany co chciałby w tej Brukseli robić z całą otwartością stwierdził, że wiele można w parlamencie europejskim dla Polski "załatwić" i "przepchnąć". Połowa naszego społeczeństwa wybuchnęła śmiechem: bo o to właśnie panu Coxowi chodziło, że w parlamencie europejskim niczego się nie "załatwia", ani nie "przepycha", a czasy kiedy się tak robiło runęły wraz z murem berlińskim. Chociaż, jak widać, w wielu regionach kraju trwają do dzisiaj. I to w głowach nie tylko eseldowskich "baronów", ale także w wielu o wiele mniej ważnych główkach. Dla pewności więc ostrzegam: w spotkaniach w kandydatami do parlamentu europejskiego zadawanie pytania co chcą w Brukseli załatwić lub przepchnąć, jest nie na miejscu. Należy raczej pytać, jaką mają wizję przyszłej zjednoczonej Europy.

... Z pieca spadło

Wtorek, 10 lutego

Wczoraj użyłem zwrotu "kanapowe kręgi sprawujące władze". Wydaje mi się, że wielu młodych ludzi nie zrozumiało, co mam na myśli. Otóż, w niedawnych minionych czasach opinie i decyzje podejmowano często "na kanapie". Mówiąc językiem prostszym, owe opinie i decyzje podejmowano w miejscach mało oficjalnych, chociaż miały one decydujące znaczenie i moc wiążšcą. Dodam jeszcze do tego, że taka "kanapa" najczęściej była umieszczona w Warszawie. Dla lepszego zrozumienia podam kilka przykładów. Najpierw z dziedziny mi bliskiej, czyli literatury. Jeżeli jakiś pisarz napisał książkę i złożył ją w wydawnictwie celem opublikowania, zbierało się "kanapowe" gremium składające się z wpływowych redaktorów wydawnictwa oraz zaprzyjaźnionych redakcji czasopism. Na spotkaniu tym ustalano, czy książka jest coś warta czy nie. I nie zależało to zupełnie od jej rzeczywistej wartości, a od... widzimisię "kanapowego" gremium, a w rzeczywistości od tego, czy autor był "swój" czy nie. Typowym przykładem takich "kanapowych" rządów jest współcześnie afera Rywina, a właściwie projekt ustawy o telewizji. Tu także starano się nadać jej kształt "na kanapie", czyli poza oficjalnymi ośrodkami władzy.

Mocno denerwujące w "kanapie" jest to, że świat postrzegany jest z perspektywy Warszawy. Jak to się objawia? Zwyczajnie: lekceważeniem tego, co nie warszawskie. Podam przykład: otóż cała "kanapowa" warszawka uważa, że okres zimy należy spędzać w Zakopanem na nartach. Kogo w "Zakopcu" się nie spotka, ten się w towarzystwie nie liczy. Czyli można powiedzieć, że zimą "kanapa" przenosi się do stolicy Tatr. Gorzej - "kanapowcy" uważają, że tak powinni robić wszyscy. Zima, to góry i narty. Nawet, gdyby "narciarze" nie wyściubiali nosa z którejś z ekskluzywnych knajp. Ani wyjazd zimą nad morze (gdzie cicho i spokojnie), a tym bardziej na Mazury (gdzie warunki do narciarstwa biegowego, łyżwiarstwa, "latania" na bojerach, wędkarstwa podlodowego są znakomite) nie są ważne. Liczą się tylko góry. Nie mam racji? Nawet telewizja podaje górskie komunikaty narciarskie dla kilku tysięcy snobów. A słyszał kto komunikat, o zimowych warunkach wypoczynku w okolicach Szczytna? Bo ja nie.

Marek Teschke

2004.02.18